Czy uważacie, że w szkołach na Polskim jest sens czytania i interpretowania wierszy sprzed dziesiątek lat ? Ja mam trochę rozbieżny pogląd co do tego, już tłumaczę dlaczego.
Z jednej strony, wiersze (głównie impresjonistyczne) świetnie działają na wyobraźnie, mają bogatą stylistykę i potrafią przekazać uczucia autora w chwili pisania konkretnego wiersza.
Zaś z drugiej strony przesłanie większości wierszy jest już mocno nieaktualne i nikt nie kieruje się ideami i wartościami w nich propagowanymi. Przykładów niestety nie podam, bo nie mam pojęcia gdzie posiałem swoje zeszyty ze szkoły.
Świat się zmienia, ludzie się zmieniają, zasady się zmieniają. Dlatego moim zdaniem niektóre kawałki rapowe byłyby świetną alternatywą dla pewnej grupy wierszy.
Podam przykłady, dla rozjaśnienia sprawy:
Buka - Przebiśniegi
Liście opadły z drzew, lato tak szybko mija,
ucicha ptaków śpiew, kwiatów śmierć - zwiastuje zima.
A wiesz... życie było kiedyś piękne, ja wiem, że to chwila,
co pęknie na wietrze jak bańka z mydła.
Życie to kpina, śnieg nie jest taki, jak bywał wcześniej,
ukryty w dolinach, które skrywa serce.
I tylko tęsknie, i tylko czekam.
Blade przebiśniegi na wietrze, deptane przez zegar.
To sen malowany na powiekach, zły pejzaż,
artysta bez pędzla, zapomniany przez dzień,
w mroku objęciach, pisząc swój wiersz - poezja
na parapetach wypłakana przez deszcz...
Wiem, że też to pamiętasz i tylko nie chcesz widzieć,
idąc nie chcesz przestać, ślepiony przez życie.
I tylko tęsknie, i tylko czekam...
Blade przebiśniegi na wietrze, deptane przez zegar.x3
Nim szkarłatny poranek wypełni testament mój
i pęknie zamęt, ucichnie puls, atrament
wyschnie nim szczęście pijane bólem pryśnie,
wyśnię sen (o artyzmie) jak blady przebiśnieg.
Gdzieś w moim śnie, tulę chwile jak miłość,
czuję pragnień milion, z kielicha gorycz pijąc.
Ten świat mówi: "Ją kochaj, przeszłość depcz,
niech zgaśnie w rzece łez, jak przeznaczenia cień."
I budzę się, Cię nie ma tu, to cienie dramatu,
a może to dzień, z braku laku zakpił z fatum
i nie widzę znaków i idę tu jak ślepiec,
aż z biegiem lat uwierzę, że tak będzie lepiej.
A może ktoś Cię ukradł, jak z kalendarza kartki
i wobec nostalgii nie byłem zdolny do walki,
lecz chyba zapomniałem już o Nas, przebacz.
Blade przebiśniegi na wietrze deptane przez zegar
Buka - Danse Macabre
Chodź, zatańczymy dla Nas ten ostatni raz.
Tu na zgliszczach świata, Piękna, noc uniesie Nas do gwiazd
i zamalujemy wszechświat Nasz bez używania farb,
akompaniamentem tętna rytmu serca nagich prawd.
Chodź, pobawimy się dziś w berka z klepsydrą
i oszukamy zegar, gdy schowamy się pod cyfrą
i rozkochamy tarczę w sobie, płynąc coraz wyżej,
tańcząc na lodzie ze wskazówkami, zamiast łyżew.
Chodź, zaśpiewamy dziś tak głośno, jak tylko można,
gubiąc samotność i niech będzie zazdrosna.
Chodź, zapukamy dzisiaj ot tak w tęczy okna,
może jeszcze nie śpi i wpuści Nas do środka.
Chodź, zatańczymy dziś, dopóki gra muzyka,
zanim dogoni Nas świt, tango zmieni na recital.
Nie pytając księżyca, ten ostatni raz
dzisiaj, na zgliszczach życia i niech kończy się świat.
Chodź, zatańczymy czymy czymy walczyk,
cyk cyk na tarczy, niech tyka niech patrzy.
Chodź, zatańczymy czymy czymy tango,
dziś danse macabre Naszą ostatnią randką.
Chodź, zanurzymy się dziś w czeluściach czerni,
pod płaszczem ciszy, w objęciu szczelnym,
niech czasu miernik będzie Nam odźwiernym,
wyryje dwa serca w kamieniu węgielnym.
Wówczas wypełnimy nicość tangiem,
uciekając przed pełznącym porankiem,
ów przystań będzie ostatnim przystankiem,
bo gdy tam wejdziemy, ktoś skradnie klamkę.
Wypłuczmy uczuciem goryczy szklankę,
po czym zespólmy w jedność każdą tkankę.
Dodajmy więc do wybranka wybrankę,
stwórzmy całość, zamiast być ułamkiem.
Wspomnienia zaklęte w ramkę zostaną,
reszta jestestwa odda się zmianom.
Już prawie rano, oczęta plamią,
ów wpatrzone w siebie szepczą dobranoc.
Chodź, zatańczymy czymy czymy walczyk,
cyk cyk na tarczy, niech tyka niech patrzy.
Chodź, zatańczymy czymy czymy tango,
dziś danse macabre Naszą ostatnią randką.
Fokus - Sny
widzę słońce i promienie przebijające chmury
niebo w kolorze purpury ciągnące po horyzont góry
mgła w dolinach krajobraz ponury piękno natury
tak wspominam sny o których nie zapominam w których
stare opuszczone hale przecinają tory
a mury porastają wytrwale niczym korale struktury
drzew których konar za konarem pną się do góry
małe detale niedbale niesie gdzieś podmuch wichury
schodzę po schodach światło odbija woda siadam na skale
czuję fale na nogach i odpływam coraz dalej
czuję się najwspanialej, bodaj od lat miliona jestem
wreszcie z powrotem w moim idealnym mieście
pogoda szklana tam też jest
idę się przejść gdzieś pełna swoboda to totalna przygoda
mogę ją przeżyć we śnie
to może powodować że nie chce mi się wstawać wcześniej
to słowo relaksować się pomnożone razy dwieście
relaksować się odlecieć gdzieś i wylądować w domu
oko cyklonu wielkości stadionu otacza przestrzeń
jestem tu sam bo nikomu nie otwiera się to przejście
i wchodzę głębiej
widzę z balkonu miraże miejsc gdzie nigdy nie byłem
a jestem i chciałbym przebywać częściej
to miejsce istnieje we mnie to miejsce jaśnieje szczęściem
od lat milionów czuję się tu jak w domu tu jestem dzieckiem
ziemi i nieboskłonu i nigdy nikomu wcześniej
nie było dane tu wejść
otwieram bramę w nieznane niczym wybraniec jak sejf
tam mam schowane sny zapakowane w paczkach po sześć
bańki mydlane to nienormalne ale biorę sześć
wyruszam im na spotkanie to będzie w nieznane rejs
miejskie wydanie przedzieranie się labiryntem przejść
poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o sens
podróżowanie zmienianie miejsc
teleportowanie się w przestrzeni fokuspace
przechodzę portalem zamykam portal czarem
kolory nieba jak z bajek słońce zalewa żarem
tonę w potrzebach zostaję tutaj skamieniałem
ta nuta oddaje tylko kawałek piękna jakim jest ta minuta
następna minuta pękła zapętla się jak zaklęta
i leci ten track ta nuta tutaj ta senna piosenka
to jak zatruta butelka niczym magiczny eliksir
fikcji ze świata alicji pełna od korka do denka
piękne sekwencje pełne w esencje i nietknięte sensem
kolejne sekcje za werblem i sample budują głębie
czuję to ma mnie ręce oparte na umywalce
porannie patrzę przez palce gdzieś gdzie jest ciemniej
odeszło to coś czym prędzej tak naturalnie
czasami we śnie śnie o mieście w którym po prostu jestem jest idealnie
dziesięć dziewięć osiem siedem sześć pięć cztery trzy dwa jeden
K2 - Dies Irae
Spójrz na świat, powiedz czy to co widzisz, napawa złem cię jak szatański hell...
Gdy ludzie jak androidzi, zdolni iść zabić innych aby osiągnąć cel
W imię Boga holokaust jak zabici Żydzi
Czcić jego na pokaz ? Być jak heretycy ?
Droga to pogan, człowiek kocha i nienawidzi
Na kokainie nabici, materialnie jak Richie Rich bogaci ci jedni tu
Gdzie drudzy biedni w chuj zdani na tych których słuchają obietnic słów
Bredni z dup na stołkach u władzy, tacy to mają los cacy prostacy
Co znaczy być wolnym ?
Mieć pierdolony stan, gdy możesz iść wstać i wybrać co byś chciał
Ale nie jeden skończy jak Kennedy, enemy, podaj mą cenę mi, mojego bytu
Wszyscy tu to bez kitu, tłum upadłych dusz, co przepadły w chuj
Spójż na nich to oni wydrą dziś kminisz ? Będą iść, szerzyc, wiść/zawiść widzisz?
Już wziął odzienie, odziany w cień i idzie, gwałciciel, pogwałcić cudzy los
W biały dzień, dane oczom było widzieć, lęk i cierpienie i ból i zgon
Armageddon to nie kule ognia, to krew to zbrodnia która ma miesce co dnia, kumasz ?
Masz w sobie tą miłość, czy w każdy dzień nienawidzisz kochać, kochasz nienawidzieć ?
Żal mi cię, boski tworze, pokaż mi może o to podobieństwo Boże, co ?
Gdzie wzorzec ? Powiedz, wiedz chłopiec:
Wobec obecnych dni wyrzec sie łatwo miłości ponadto
To kiedy ludzie upadną milionami na dno, a za nami to bagno
Twój banknot już nami zawładnął w gruz obrócił świat upadłuch dusz, świat upadłuch dusz...
Rahim - Darkside
Podobno jestem z Marsa i jak on mam swój darkside,
wokół nas ciągła farsa i sojuszników garstka,
wokół nas ciągła farsa i sojuszników garstka,
Podobno jestem z Marsa i jak on mam swój darkside.
Kochaj albo rzuć, dokonaj albo giń
cokolwiek czynić masz czyń
te sentencje jak hymn grają wnętrzem mym pomimo dezaprobaty min
W ich gęstej zamieci rówieśnik samotny w sieci
niczym blady ognik świeci,
nie wychylając się nie wylecisz a prawda może cie oszpecić (więc ciii)
tam hen w głębi kłębi się cisza, oblicza i szachownica
partia która nie ogranicza zarówno gracza jak i kibica.
Ani rusz w tym rozdarciu wizji i misji starciu
przy samym samozaparciu. Tak w ramach harców
każdy dewiant zaśpiewa dziś normalność jest na wymarciu
Podobno jestem z Marsa i jak on mam swój darkside,
wokół nas ciągła farsa i sojuszników garstka,
wokół nas ciągła farsa i sojuszników garstka,
Podobno jestem z Marsa i jak on mam swój darkside
Poprzez ciemne zakamarki spacerują nocne marki.
Przyjmują te rajskie podarki, nadstawiają własne karki.
Oddają rozum na parking i wartkim krokiem lezą,
wszyscy maja czyste kartki i opcje w które wierzą.
Niknie prostolinijność czy małostkowość,
ale jednakowość to cena za rozrywkowość,
bezreligijność i nowość, które w przypadkowość
czy celowość wtopione a odbicie lustrzane zmierzwione
śmiem twierdzić iż to potwierdzone, każdy ma swą ciemna stronę
Podobno jestem z Marsa i jak on mam swój darkside,
wokół nas ciągła farsa i sojuszników garstka,
wokół nas ciągła farsa i sojuszników garstka,
Podobno jestem z Marsa i jak on mam swój darkside.
Rahim - Pasażer
Nie wiem, od czego zacząć ale muszę
przestać ślęczeć nad pustym arkuszem
O małą relacje się pokuszę
Mych konwersacji z Morfeuszem
Który to plecie jak wianuszek
Ten przyczynowo skutkowy łańcuszek
Generujący lęk jak katiusze
Istne katusze obrane z łusek
Wróćmy jednak do meritum
Niestety nic godnego zachwytu
Tak jak nie nawrócisz sodomitów
Tak nie przechytrzysz jego sprytu
Nie on trwa skąpany purpurą
Na swą obronę mam tylko pióro
Nieznane skrupułom rzuca urok
Że miłości strach czuje pod skórą.
Mroczny pasażer ze mną jedzie
Siedzi obok, choć tyle pustych siedzeń
Obsesyjnie jak upiór w operze
Jeśli nie widzisz spróbuj spojrzeć szerzej
Mroczny pasażer ze mną jedzie
Siedzi obok, choć tyle pustych siedzeń
Zagubiony jak słowa w eterze
Jeśli nie widzisz spróbuj spojrzeć szerzej.
Ciągnie się ta podróż w nieznane
Wraz z tym nierozłącznym kompanem
Wirują słowa niewypowiedziane
A uznane za zaakceptowane
Prosty manewr tak wiele załatwia
Natręctwa wtłoczone w galimatias
Zamknięte szczelnie jak w Alcatraz
Myśli uwalnia psychoterapia
Żyjący w matni spraw prywatnych
Pod okupacją antypatii
W kierunku do spraw ludziom bratnich
Choć nie koniecznie dodatnich, Matrix
Strach swym odbytem sra przed niebytem
Co lite staje się mitem
Momento woła Memento Mori
A nie Never Ending Story, sorry.
Mroczny pasażer ze mną jedzie
Siedzi obok, choć tyle pustych siedzeń
Obsesyjnie jak upiór w operze
Jeśli nie widzisz spróbuj spojrzeć szerzej
Mroczny pasażer ze mną jedzie
Siedzi obok, choć tyle pustych siedzeń
Zagubiony jak słowa w eterze
Jeśli nie widzisz spróbuj spojrzeć szerzej.
Tak sobie myślę, że w brud szkód
Wywołuje we mnie ten boski cud
Na nic trud by nakarmić wiedzy głód
Gdyż on zmiótł wszystko, bo mógł
To rozmnaża kwestie z pytajnikiem
Czy jest stwórcą, odtwórcą czy rzeźnikiem?
Zrodzonym przez ludzką psychikę
Chyba dobry temat na polemikę
Siedzę a on siedzenie obok
W rytm mego serca buja głową
Przeraża mnie jak za dziecka bobok
I zwyczajową reakcją łańcuchową
Istota zamienia się w popiół
Który okrywa wszystko wokół
Ukrywa każdy szkopuł następnie
Jak widoczność po zmroku znika z widoku.
Mroczny pasażer ze mną jechał
Teraz pusto nie ma nic nawet echa
Niebezpieczny jak pierwsza ściecha
Jakby nie patrzeć mi się to uśmiecha
Mroczny pasażer ze mną jechał
Teraz pusto nie ma nic nawet echa
Niebezpieczny jak pierwsza ściecha
Jakby nie patrzeć mi się to uśmiecha.
Szad - Dług
Na placu zabaw piaskownica, trawnik - za nim ulica...
Nie chcesz żebym opisał jak mu uciekła kierownica
Może nie widział? Może to efekt picia?
Do dziś to jego tajemnica, choć prawie mi nie zabrał życia
Miałem dwa lata jak cofam w tył to czerwona Łada,
biegłem za piłką! Spuściła wzrok na chwile tylko,
wszystko działo się szybko i prawie był gol
Tylko to prawie mi zabrakło żebym wbił go
24 godziny stała opieka, 21 dni mi dawał lekarz kazał nie zwlekać
Widzieli przepaść Pozostało czekać Patrzyć na zegar
jak czas ucieka... Powrót z daleka!
Może tak miało być, a może ktoś tam coś pozmieniał?
Może po prostu uznał, że mam tu coś do zrobienia?
To dziecko chciało żyć, bo już nie miało nic do stracenia
Dziś tamto dziecko ma ten dług do spłacenia
Znów leje się atrament malując panoramę miasta...
Znów siedzę tu nad ranem i kradnę czas wam...
Ten szkic w ręce i nie mam nic więcej
Chcę żyć - pędzę! Jak w "Dejavu" Denzel
Wkładam w każdy rym serce, dym w szczęce
i film kręcę do szpiku przesiąknięty tym miejscem
Ten beton chowa. Niektórym dając szanse mniejsze
Ja piszę słowa, kradnąc to co najcenniejsze
Na dworze minus siedemnaście. W mieszkaniu jedenaście stopni
Dwie pary spodni co roku przez dziesięć tygodni...
Ojciec rozwodnik. Zwykły robotnik, syn samotnik - bywało, że byliśmy głodni...
Co dzień mówiłem sobie to mnie nie czyni gorszym od nich
To życie - dotknij i nie zapomnij o tym,
bo gdy zapomnisz będziesz głupcem
Dotknij! Widocznie tego Bóg chce W kuchni przy jarzeniówce
sterta rachunków na lodówce Pięć lat w tej samej kurtce
Pięć stów na miesiąc na półce w puszce
musiało starczyć naszej dwójce, ale to chuj cię
obchodzi głupcze Co? Boli ten niby sukces?
I gdy twój ojciec wtedy się z byle czego, nie wiem, cieszył...
Mój nie spał myśląc, żeby te jutro lepiej przeżyć
I czy dostanie kredyt w tym sklepie znów na zeszyt?
Mówię o chlebie i tym co da do dwóch talerzy
Znów leje się atrament malując panoramę miasta...
Znów siedzę tu nad ranem i kradnę czas wam...
Ten szkic w ręce i nie mam nic więcej
Chcę żyć - pędzę! Jak w "Dejavu" Denzel
Wkładam w każdy rym serce, dym w szczęce
i film kręcę do szpiku przesiąknięty tym miejscem
Ten beton chowa. Niektórym dając szanse mniejsze
Ja piszę słowa, kradnąc to co najcenniejsze
Trzeci Wymiar - Ponoć
Ponoć, to co się tli ma płonąć,
ponoć to, co nie pływa, musi utonąć, (ponoć)
ponoć, musisz na dno zatonąć, aby narodzić się na nowo,
ponoć, czasem wystarczy jedno słowo.
Ponoć, podobno to synonim do ponoć,
Ponoć nie każdy to potrafi tu pojąć,
Rzekomo, ten kto pyta ten nie błądzi,
Mawiają: każdy według siebie sądzi.
Ponoć nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło,
Każde niepowodzenie zabiera nam wiarę na lepszą przyszłość,
Ponoć: nie wszystko można kupić, lubić, mówić,
Ponoć ci, co do ludzi szacunku nie znają - przegrają,
Ponoć, to mędrcy słuchają, głupcy nawijają,
Ponoć, ci co naciągają, no prawdę mają,
A ci co łgają się rozpoznają
I niczym pająk sieci intrygi tkają.
Ponoć kłamcy jak łżą w oczy nie patrzą,
Brat wszą, patrzysz jak drżą, jego spocone dłonie,
Blady jak szron, cedzi Tobie, słowo po słowie (yyy),
Ponoć wina zawsze jest po obu stronach:
Raz, że on zawinił, dwa, że zawiniła ona.
Ponoć, wtedy gdy wejdziesz między milion wron,
staniesz się jak klon.
I ponoć nie ma drugiego takiego miejsca jak rodzinny dom.
Ponoć, to co się tli ma płonąć,
ponoć to co nie pływa musi utonąć, (ponoć)
ponoć, musisz na dno zatonąć, aby narodzić się na nowo,
ponoć, czasem wystarczy jedno słowo.
Ponoć, świat jest teatrem, kruchym jak lodu tafle,
Życie: kameralnym spektaklem, miłość jak hochsztapler.
Młodość, ponoć zaledwie aktem, gdzie wyrabiasz charakter,
Jeszcze ponoć faktem, że za zakrętem zakręt.
Aż wreszcie człowiek to makler,
Bo ponoć, też chce mieć cel, by łączyć z gestem
Ponoć życie to krwawy western, gdzie wstęp po 20.
No bo niby każdy dzień jest testem.
Ponoć, wraca się tylko po zemstę.
Ponoć, chwyta się brzytwy tonąc,
I ponoć, zdrajcy budzą się co noc.
Ponoć zakazany owoc kusi najbardziej,
Ponoć, za szczęściem goniąc, nie zawsze się je znajdzie.
Ponoć, to pewne, jak to, że matką głupich nadzieja.
Ponoć, złodziej nie okradnie złodzieja,
Mimo, że nie jadł i chociaż wie jak.
Ponoć, zrobili to w willi, popili,
Byli nie mili, pobili go,
Po chwili zwątpili,
Bo chyba zabili,
Zwłoki ukryli, czyli utopili
I ponoć jak żyli tak żyją,
Po to by kłamać.
Ponoć prawo jest, by je łamać.
Ponoć, to co się tli ma płonąć,
ponoć to co nie pływa musi utonąć, (ponoć)
ponoć, musisz na dno zatonąć, aby narodzić się na nowo,
ponoć, czasem wystarczy jedno słowo.
Takie teksty w szkole chciałbym interpretować.